...widzianej przez pryzmat brytyjskiej buty i dumy. Dużo w nim ( zbyt dużo) heroizmu i inteligencji Anglików i ciemnoty Japończyków zarazem. Taki "pod publiczkę" i dla pokrzepienia serc Anglosasów wydźwięk zauważa się od pierwszych scen. Najbardziej dzisiaj śmieszny wydał mi się wątek, kiedy to bohaterski dowódca Anglików udowadniał Japońcom na czym polega wyższość angielskiej precyzji przy budowie mostu...Poza tym mało prawdopodobne wydaje się aby dowódca Anglików "przetłumaczył" Japończykowi, że trzeba grzecznie traktować jeńców. Fakty bowiem były zgoła odmienne. Armia Japońska obchodziła się z jeńcami bardzo brutalnie wręcz sadystycznie, a jakiekolwiek próby nieposłuszeństwa kończyły sie egzekucją przy użyciu miecza samurajskiego..Oglądając "historyczne" filmy o wojnie trzeba jednak brać poprawkę na to kto je tworzy..
Wiesz, z twojego opisu możnaby sądzić że wytłumaczył im to przy herbatce. Czego nie rozumiesz, to to że Nicholson został tu skrytykowany, ale nie tak jak w amerykańskim kinie, że jest zły i już. W trakcie filmie mogliśmy się doweidzieć dlaczego wierzy w to co wierzy i poznać tego plusy i minusy, podobnie jak w przpadku Shearsa czy Saito.
...wątek psychologiczny mnie nie zachwycił, polecam inne filmy. Bardziej zaciekawił mnie wątek historyczny. I tu wielkie rozczarowanie...Anglicy , którzy ze swoim BBC prezentują codziennie światu na czym polega obiektywizm w przedstawianiu faktów, tutaj zaprzeczyli temu na całym froncie. Po pierwsze, rzeka nie nazywała się Kwai ( ten błąd można jeszcze wybaczyć bo był powieleniem błędu autora ksiażki), po drugie mosty były dwa ( drewniany i stalowy) i służyły Japończykom dosyć dłygo, ponieważ żaden z nich nie został wysadzony pierwszego dnia przez komandosów angielskich, lecz zbombardowany w 1945 przez lotnictwo alianckie...Poza tym Anglików było tam stosunkowo niewielu, przeważali jeńcy i przymusowi robotnicy z podbitych krajów...Wrażenie po filmie jest jednak inne...
Rzeka *nazywała się* Kwai. Poza tym nie rozumiem, dlaczego oczekujesz od filmu wierności faktom. Nikt z twórców nigdy nie twierdził, że film i książka oparte są na wydarzeniach historycznych, prawdziwa praca nad mostem posłużyła im raczej jako inspiracja. Używane są wprawdzie czasami prawdziwe rzeczywiste nazwiska, ale często nadano je odmiennym postaciom, niż miało to miejsce w rzeczywistości.
Na mnie też film nie zrobił takiego wrażenia, jakiego spodziewałem się po tych wszystkich głosach zachwytu, ale Twoje zarzuty wobec niego są chybione.
"Most na rzece Kwai" to po prostu wielki prekursor wojennych superprodukcji, które od czasu do czasu pojawiają nam się na Oscarach. "Patton", "Pluton", "Lista Schindlera", "Szeregowiec Ryan", "Pianista", "Listy z Iwo Jimy", "Sztandar chwały" to tylko niektóre z nich, a oprócz rewelacyjnych efektów (i ogólnie realizacji), może trochę subiektywnie pokazanych faktów nie służą niczemu. Tak czy inaczej naprawdę warto zobaczyć - 9/10.
Czyli że co, dla każdego filmu, ktorego tłem jest wojna, "Most..." nazwiesz prekursorem? To chyba trochę za mało podobieństw. Ja osobiście nie widzę większego związku między tymi filmami.
Uwielbiam ten film ze względu na melodie gwizdaną.
Mam ją jako dzwonek w komórce
Melodia faktycznie jest rewelacyjna - zawsze gdy ją słyszę przywołuje u mnie uśmiech na twarzy. Film świetnie pokazuje jak Anglicy wchodzą sobie w paradę, choć tak jak wspomniał autor tematu, ma niewiele wspólnego z rzeczywistością.
Ten film należy traktować jako przygodowy z historia w tle. Z prawdą historyczną niewiele to ma wspólnego. Niewola wojenna u Japończyków przedstawiona tu jest prawie jak wakacje. Ale wiele starych filmów cechowało się taka naiwnością.
Ale się mocno broni bo to zwyczajnie fajny film dla całej rodzinki, oparty o przeżycia człowieka, który potem napisał też Planetę małp ( a to mu przyszło do głowy obserwując ludzki gatunek na tych wojnach? ).